kontakt@odlotowa-mama.pl

23.07.24

Tu kłuje, tam strzyka, czyli moje „Yes, I can!”

Intensywnie i gwarno, momentami cisza staje się luksusem, czyli wakacje. Przyznam się Tobie, że bałam się, jak starszaki wyjechały na pierwsze w życiu kolonie. Myślałam, że cisza w domu mnie po prostu zabije. A ja się nią delektowałam. Zaplanowałam sobie ten czas… no i cóż, nim się obejrzałam znów było gwarno, a do tego ogrom prania, mnóstwo wrażeń, opowieści i zdejmowanie szwów, ot, pamiątka na kolanie po dobrej zabawie.

Iga, w tak zwanym międzyczasie zaczęła raczkować, no więc jest wszędzie, tak jak sierść Mango, która o tej porze roku, (choć w zasadzie pora roku nie ma większego znaczenia) linieje. A ja pomiędzy mopem, czwórką dzieci, praniem, prasowaniem, „Rokiem odlotowej mamy”, staram się znaleźć jeszcze czas na kawę w ciszy. No i  mam taki moment – wcześnie rano. 

Uwielbiam te ciepłe poranki, takie dziesięć minut po prostu dla mnie. Kawa ze światem, ptaki śpiewają, na trawie rosa, pies wariuje. Nic wielkiego, ale daje mi to frajdę, naprawdę! Polecam, żeby wygospodarować sobie taki czas. Dla każdej z nas to może być coś innego. Ja lubię te dziesięciominutówki przeznaczać na ćwiczenia, czytanie książki (to łączę też z karmieniem), no i tak niespiesznie budzi się Reszta, poza mężem, który już dawno w pracy.

No i się zaczyna- jest intensywnie i gwarno, ot taka nasza wakacyjna codzienność. Czasami przeplatają ją goście, więc jest jeszcze gwarniej i weselej. Na pewno nikt się nie nudzi, a jeśli tak, to ja znajdę zajęcie: można pozamiatać (resztki z Mango), zebrać agrest, porzeczki (będzie pleśniak), iść z Igą na spacer, iść z Mango na spacer. Na pewno coś wymyślę, jak nie ja, to Reszta.

A Reszta woli zdecydowanie inne atrakcje. Wychodzą z założenia, że musi się coś dziać. Co roku jeździmy do Forest Park’u w Załakowie, tam dzieje się dużo, szczególnie, jak ma się dużo energii, to można ją należycie spożytkować… 

Moje dzieci w małpim gaju śmigają po drzewach, linach, tyrolkach, mostach i innych szalonych atrakcjach, które z dołu, z perspektywy wspierającego rodzica, wyglądają całkiem niewinnie. A skoro tak, to w tym roku stwierdziłam, że i ja pośmigam z nimi. Później mnie tu kłuło, tam strzykało i poczułam mięśnie, o których istnieniu pojęcia nie miałam. 

Według wzrostu zakwalifikowałam się na czerwony, najwyższy poziom, dodatkowo przemiła pani z obsługi, popatrzyła na mnie i stwierdziła, że taka jestem umięśniona i na pewno dam radę. No i nie wiem, czy tu bardziej jej wiara w ludzi, czy moja próżność po takim komplemencie, czy może ambicja, w każdym razie stwierdziłam: “Yes, I can do it!”

No i później z duszą na ramieniu, drżącymi łydkami, nie patrząc w dół, wspinałam się, skakałam, zaczepiałam, wisiałam… Czego ja tam nie robiłam! Momentami zamiast “I can do it” było “O Jezu, Jeeeezuuuu, Jeeeeezuuuuu!” Dzieci, zawieszone na innych drzewach, dopingowały z uśmiechem: “Mamo, dasz radę!” Mąż, też uśmiechnięty, a raczej uchachany, wspierał z dołu dobrym słowem- “Uwaga, nagrywam, to może być zabawne”. A Iga w wózku przebierała nogami. 

Mimo kłucia i strzykania tu i ówdzie, mimo zakwasów, które czułam wszędzie, było wspaniale! Na tym nie koniec atrakcji. Ostatnio dziewczynki wpadły na pomysł, że zrobimy sobie babski wieczór i będziemy spać w namiocie. Kiedyś harcerstwo, pielgrzymki, no więc czemu nie! “Yes, we can!” Ale jak się okazało, to były dawne czasy. Dziś tu strzyka, tam kłuje… Cała trójka (Ala, Asia, Iga) zasnęła w trzy minuty, a ja nic!  No i około pierwszej w nocy wygramoliłam się ze śpiwora, wzięłam Igę i wróciłam do domu. Daleko nie miałam, bo namiot był w ogrodzie. Rano do tej mojej dziesięciominutówki byłam okrutnie połamana i niewyspana. 

Nie wiem, co jeszcze przed nami w te wakacje, ale ja już jestem zaprawiona w bojach. Pewnie, że chciałabym, by mniej kłuło i strzykało. Może jakbym więcej dziesięciominutówek przeznaczała na ćwiczenia, biegi , rozciąganie i treningi wszelakie, to skoki tarzanie wykonywałabym bez mrugnięcia i chwili zawahania. Ale mam czterech trenerów… cierpliwości, którzy najpierw wyjechali na kolonie, więc mogłam się wyciszyć i nabrać sił przed czekającym mnie maratonem prania i prasowania, by potem wymyślać różne atrakcje. Może stąd te mięśnie?!

Póki co, z nietuzinkowych pamiątek jest blizna na kolanie Kuby, śmieszny filmik ze mną w roli głównej i luz, który na co dzień nie jest taki oczywisty. Na co dzień mi go nawet brakuje, a w wakacje myślałam, że będę go miała pod dostatkiem, tymczasem wkrada się frustracja, szczególnie jak patrzę na listę rzeczy do zrobienia, stertę prania, prasowania, Tego, co trzeba ogarnąć przypilnować, jakaś papierologia, kwestie zawodowe… No i na samą myśl tu strzyka, tam boli i mam zakwasy.  

Ponad połowa wakacji jeszcze przed nami. Życzę Tobie zatem tego luzu jak najwięcej. Siły, energii i odwagi na wszystkie skoki tygrysie i tarzanie, byś miała doping, radość, poczucie dumy i przeświadczenie: “Yes, I can do it!”

Wiesz, co Ci w tym pomoże? 

Kawa z przyjaciółką, bo jak się obie wygadacie i wysłuchacie,  to te wszystkie mentalne zakwasy bolą jakoś mniej. 

Te dziesięciominutówki- takie Twoje i dla Ciebie. To do wdrożenia od zaraz. 

A jesienią ukaże się moja książka “Rok odlotowej mamy”, no i tu dopiero będzie się działo! 

Kilka słów o tym, co dzieje się za kulisami. Trwają ostatnie poprawki redaktorskie, potem jeszcze korekta, składanie tekstu, przygotowanie do druku.  Dla mnie jest to niesamowity proces. Szalenie ekscytujący, ciekawy, no i bardzo absorbujący. Wymaga ciszy, koncentracji, skupienia, no i czasu. Nie muszę chyba mówić, że dziesięciominutówka to za mało. 

Przy czwórce dzieci, to chyba ta cisza jest największym wyzwaniem, więc jak już ją mam zapewnioną i mogę się nią delektować, to działam, a wszystko inne poczeka. Był nawet moment, że pranie się wysypywało z kosza na brudy, bo czekało na swoją kolej.

Następny etap przypadł na czas wyjazdu starszaków. Było co prawda łatwiej o ciszę, ale jakimś cudem skasowałam sobie plik i przeżywałam chwile grozy. Też ciekawe doświadczenie i potężna lekcja na przyszłość, by zachować spokój, bo “co zrobisz, jak nic nie zrobisz”, no i robić kopię, pobrać, cokolwiek, by oszczędzić sobie nerwów i nie nękać Szanownej Redakcji. Z tego miejsca pozdrawiam Pana Krzysztofa, który jest prawdziwą Oazą Spokoju i jeszcze raz dziękuję za pomoc. 

No i dziś tyle zza kulis. Zostawię coś jeszcze na później, bo i tak się rozpisałam.  Na pewno będę informować o kolejnych etapach- o tym jak przebiegał proces redakcji, co mnie zaskoczyło, za co jestem wdzięczna. O Recenzentkach i jednym Recenzencie, o okładce, którą zaprojektowały mi… moje dzieci. 

Pozdrawiam wakacyjnie i odlotowo. Do następnej słonecznej wspólnej kawy, na luzie i THANK YOU FOR TODAY, yes, we can:)

Kontakt z Odlotową mamą

Karolina Choszcz

604 414 216

    newsletter

    Chcesz być na bieżąco?

    Copyrights 2021 odlotowa-mama.pl
    Realizacja strony internetowej: StudioGO.pl