Jak ja wtedy walczyłam – szpadel, popiół, piach i łzy, które mi płynęły i płynęły… rozmazałam się z tej bezsilności.
Miałaś kiedyś tak, że planowałaś, ogarniałaś całą logistykę przedsięwzięcia, starałaś się okrutnie i… nic. Dla mnie szaleństwo totalne i doświadczenie, z którego teraz się śmieję i Wam opisuję. Nauczyło mnie to dystansu do samej siebie, planowania warunkowego, zwłaszcza, gdy jest się mamą;) i odpuszczania tego, na co nie mam wpływu.
Ale od początku. Tegoroczna zima całe szczęście ustępuje już wiośnie, przynajmniej w kalendarzu. I na pewno na długo ją zapamiętam, nie tylko przez historię z pługiem. Bo fajnie było móc powygłupiać się z dziećmi na śniegu i widzieć ich radość. Jednak to zimę 2016 żegnałam z przeogromną i nieskrywaną radością.
Co rano szykowałam całą Trójeczkę, wtedy jeszcze bardzo małą Trójeczkę, gdzie każda próba samodzielności to wielki sukces i powód do radości. Pobudka, zęby i siku (to Ala- 4 i Kuba- 2) Asia jeszcze bez zębów, a siku robiła do pieluchy (miała 6 miesięcy), śniadanie- Asia cycek, reszta kanapka albo zupka mleczna… potem ubieranie, albo przebieranie, jeśli przy śniadaniu coś się przydarzyło i pakowanie do auta. Wyzwanie prawdziwe. Zwłaszcza, gdy zaczęły się chłodniejsze dni. No nie było siły…. Zawsze ktoś był zgrzany- Asia w kombinezonie, wszystkim pomóc z butami, czapkami, szalikami, kurtkami, pasy w samochodzie, a tu nagle KTOŚ woła, że chce siku!!! Ja wtedy po prostu się nie zastanawiałam, nie rozkminiałam, ojej, ojej, tylko działałam! I to mnie uratowało. Nawet, jak trzeba było odśnieżyć podjazd, dzieci w aucie, ja walczę z szuflą i śniegiem. Walka często nierówna, bo o ile podjazd nie był szczególnie kłopotliwy, to nasza droga już tak. Jak sypało całą noc, to nad ranem przejeżdżał pług i robił zaspy po obu stronach drogi.
No i któregoś razu , niesamowicie dumna z siebie, jak zawsze, gdy już miałam „ogarniętą” Trójeczkę w samochodzie (taki mały sukces), wyjeżdżając z garażu, nie wzięłam pod uwagę, że „pługowe zaspy” zwęziły straszliwie drogę i po prostu utknęłam. Próbowałam jeszcze odgarniać ten śnieg spod kół, sypałam drogę piachem, popiołem. Na nic! Wreszcie zadzwoniłam do męża i zapytałam, czy jest jakaś techniczna rada, której może mi udzielić , jeśli tylne prawe koło wjechało w zaspę i w zasadzie się już ślizgam bez rezultatów. I co usłyszałam? „Wypakuj dzieci, pobawcie się na śniegu, zadzwoń do przedszkola, że Ali dziś nie będzie.” Tak zrobiłam. Wypakowałam. Kuba wpadł we wspomnianą zaspę i nie mogłam go znaleźć! A auto stało tak w poprzek drogi (na szczęście jeszcze przejezdnej), do czasu, aż mąż wrócił z pracy i z sąsiadem (jakie to szczęście mieć takich sąsiadów!), wypchnęli samochód. Taka sytuacja!
To nie koniec mojej walki z Królową Zimą. Kolejną było szczepienie. Taka wizyta musi być wcześniej umówiona, dziecko zdrowe (co nie jest takie oczywiste, jak ma się trójkę w domu, w tym jedno przedszkolne, przynoszące różne wirusy i inne takie, wiadomo, sezon zachorowań). Wyszykować, ubrać, wysikać, spakować (bla, bla, bla- pisałam jakie to wyzwanie) no i zdążyć na czas! Nie zdążyłam, mimo ogromnych starań…. Utknęłam na naszej drodze, znowu! To właśnie wtedy tak walczyłam – szpadel, śnieg, popiół, piach… łzy mi popłynęły, rozmazałam się z tej bezsilności, no i przełożyłam wizytę szczepienną.
Uff! Z każdym dniem jest łatwiej. No i zawsze przychodzi wreszcie wiosna!
Życzę Tobie dobrego szpadla, gdyby Cię kiedyś zasypało, wodoodpornego tuszu do rzęs, tak na wszelki wypadek 😉 No i odpuszczenia przede wszystkim! Nie na wszystko mamy wpływ. To jest właśnie ten dystans i planowanie warunkowe. Lepiej to zaakceptować, niż tym się boksować, tylko się zgrzejesz 😉 A po pewnym czasie będziesz się sama z siebie śmiała! Byle do wiosny! Kalendarzowa już jest 😉
Trzymaj się ciepło, zdrowo i wiosennie;)