Dziś będzie o praniu, bo mam wrażenie, że to jakaś niekończąca się historia. Zatem międzylądowanie i przerwa na pranie. Nawet, jeśli jakimś cudem, widać dno kosza na brudy, to jest to tylko moment. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale naprawdę cieszy mnie ta chwila, nawet jeśli trwa krótko.
Kiedyś robienie prania naprawdę było wyzwaniem, dziś mamy technologię i sprzęty, które pomagają zaoszczędzić czas… by mieć go więcej na kawę na przykład 😉 Mimo wszystko nadal jest to cała operacja logistyczna i zespołowa, szczególnie po urlopie. Segregacja- kolory, ręczne, delikatne, te szczególnie brudne… potem dobrać odpowiedni program, pamiętać, aby wyjąć z pralki, kolejna segregacja- co do suszarki (bębnowej), co na suszarkę (linka), potem kolejny etap- co do złożenia, co do prasowania, prasowanie, składanie i dzielenie co- kogo, by wreszcie ubrania mogły trafić do właściwych szaf.
Gdy jest się mamą, nie jest to jedyna operacja logistyczna, jaką przeprowadzamy. Na co dzień porządkujemy rzeczywistość, która przypomina miszmasz kosza z brudami 😉
Bywa kolorowa i szczęśliwa (jak dziecko, co malowało farbami);
Tu i ówdzie poplamiona, dziurawa, bo nikt nie jest doskonały;
Czasem się gubimy (jak skarpety, co nie mają pary);
Może się zdarzyć, że coś się w nas zagotuje, a takie buzujące emocje mają swoje skutki, jak zbyt wysoka temperatura dla wełny… ups 😉
No i wrażliwość nasza wspaniała, byśmy były dla siebie delikatne, bo nie rodzimy się przecież z metką czy instrukcją obsługi 😉
Macierzyństwo ma swoje etapy, każde jest swoistym wyzwaniem logistycznym. Ważne, by doceniać te małe cuda, nawet, jeśli trwają tylko chwilę, jak dostrzeżenie dna w koszu na brudy. Dziś z wdzięcznością za pralkę, suszarkę, słońce, wiatr, no i czas na kawę 😉 Thank you for today!
A na zdjęciu proces powstawania plam i pełnia szczęścia 😉