Pod koniec lipca marketingowe podejście do roku szkolnego sprawiało, że tu i ówdzie ktoś westchnął. Wtedy nikt z mojej rodziny jeszcze nie myślał o tym, co za miesiąc. Ba! Nawet teraz znam takich, co wypierają fakt, że wrzesień coraz bliżej. A ja na tę właśnie jesień czekam od tak dawna, że już zapomniałam. W każdym razie długo, ale o tym za chwilę.
Póki co, carpe diem! Chwytajmy jeszcze letnie słońce, niech suszy pranie, możemy nawet powzdychać, bo szybko wyschło, bo ładnie pachnie, bo jakimś cudem zobaczyłaś dno kosza na brudy! Niewykonalne? A jednak! U mnie rzadkość, ale jak już jest, to napatrzeć się nie mogę.
Napatrzeć się też nie mogłam na górskie krajobrazy. Jak to zwykle po wędrówkach, powzdychałam sobie trochę na zakwasy, które tu i ówdzie dawały o sobie znać. Ale za to jakie endorfiny sportowe, ileż frajdy, radości i… przemyśleń.
Kiedyś, tak jak dzieci, śmigałam na harcerskich obozach wędrownych, niczym górska kozica. A dziś równym tempem, znając swoje możliwości, by co najwyżej wzdychać, a nie zdychać, cieszyliśmy się wspólnym czasem i rozmowami na szlaku. Iga w nosidełku u męża, ze swoim TATATATA, tudzież DADADA, a od czasu do czasu coś jakby “mayday”, tyle że z rozbrajającym uśmiechem na twarzy. Mi się czasem wydaje, że może to już MAMAMA, ale równie dobrze może to być AMAM.
Najważniejsze, żeby się dogadywać i rozumieć. Nie tylko na szlaku, ale też w niewakacyjnej codzienności, gdzie tego wzdychania jest więcej. Z takich przemyśleń, to uświadomiłam sobie, że mimo bardzo długiej drogi powrotnej, obyło się bez słynnego “Daleeeko jeszczeeee?” ze strony dzieci. Pochłonęły nas audiobooki i podróż minęła nadzwyczaj sprawnie. Zdałam sobie sprawę, że niespełna trzy lata temu, pełni entuzjazmu, pytali “ile jeszcze?” do rozpoczęcia roku szkolnego i wzdychali, że aż tyle.
No cóż, teraz jest już inny etap… również dla mnie, jako mamy, bo nocki mniej lub bardziej, ale wciąż jeszcze zarwane, mój organizm woła “mayday”, a ja wzdycham, zdycham i pełna nadziei, pytam “ile jeszcze?”. A jednocześnie napatrzeć się nie mogę na to małe stworzenie, które jest tu i ówdzie, w zasadzie WSZĘDZIE. Z ogromnym zapałem, entuzjazmem, ciekawością, wytrwałością przemierza świat na czworakach i zachwyca się znalezioną na podłodze klamerką. A do tego ma w sobie tyle radości, luzu i energii, i to bez kawy!
No i cóż, westchnę, dopiję kawę (bo bez tego ciężko, poza tym po prostu lubię) i powiem carpe diem, thank you for today, albo mayday… zależnie od sytuacji 😉 Idę dalej szlakiem swojego macierzyństwa, gdzie są piekne widoki, tu i ówdzie jest pod górę, ale swoim tempem, czasem z zadyszką, zakwasami i… satysfakcją! Jesienią będzie jeszcze większa, ale o tym za chwilę.
Odpocznijmy po tych wędrówkach. Teraz trochę marketingu i kolejne etapy “Roku odlotowej mamy”. Samo pisanie, szukanie inspiracji, porządkowanie notatek, złotych myśli, cytatów, po prostu “działo się”. Nie chcę powiedzieć, że w “międzyczasie i przy okazji”, bo to był piękny proces twórczy, zaplanowany, przemyślany, ale prawda jest taka, że deadline wyznaczyła mi… Iga. Ostatnie wpisy powstawały, gdy byłam na ostatnich nogach. Dokładnie czternastego listopada postawiłam kropkę, a kilka dni później jechaliśmy do szpitala.
Dziś kończy się proces wydawniczy. I tu dopiero się działo! Pamiętam, że w którejś książce czytałam podziękowania i autorka wspominała, jak rodzina cierpliwie czekała na nią z kolacją, gdy ona dopisywała jeszcze ostatni akapit, kończyła zdanie, myśl, stawiała kropkę. Rozumiem, naprawdę rozumiem. To nie jest tak, że świat się zatrzyma, ale będzie miło, jeśli czasem poczeka z kolacją. Na mnie, jak już wiesz z ostatniego wpisu, czekało pranie, które totalnie odpuściłam. Cisza okazała się największym wyzwaniem i luksusem. Były chwile grozy- większe niż brudne majtki czy zimna kolacja.
I z tego miejsca, dziękuję Pani Patrycji i Panu Krzysztofowi Bukowskim, czyli Bookowska.pl za wspaniałą współpracę, komunikację, wszystkie wskazówki, no i pomoc w momentach grozy, w turbulencjach, albo jakby to powiedziała Iga “mayday”. Pani Patrycja jest korektorką tekstów, a Pan Krzysztof koordynatorem projektu i Oazą Spokoju. Z redaktorką, Panią Joanną Wiśniewską, mam wrażenie, że wypiłam 366 kaw. Nasze komentarze i komentarze do komentarzy, zostaną ze mną na długo. Były takie, przy których się wzruszyłam. Praca z takim wspaniałym Zespołem daje bardzo dużo satysfakcji.
Tak jak operacja lotnicza wymaga współpracy i zaangażowania, tak i tu- w ciszy, spokoju, z koncentracją i uważnością kończy się proces wydawniczy. I tak jak po wylądowaniu kapitan mówił do załogi “thank you for today”, tak i ja, pragnę z całego serca podziękować Państwu Bukowskim i Pani Joannie.
Za chwilę, “Rok odlotowej mamy” będzie gotowy do lądowania.
A gdyby ktoś pytał, czy “Daleeeko jeszczeeee?”, to odpowiadam, że nie. Premiera już jesienią. A póki co, cieszmy się sierpniowym słońcem i carpe diem, bo jak znam życie, to we wrześniu nie tylko Iga powie “mayday”, choć ona akurat mogłaby wreszcie premierowo powiedzieć MA- MA. Pozostaje mi tylko westchnąć i cierpliwie czekać, bo przecież dzieci uczą mnie cierpliwości jak nikt, sami o tym napisali w recenzji, ale o tym, to opowiem innym razem.